Wchodzisz do zwykłego, osiedlowego sklepiku, który jak zwykle jebie zapachem wódki.
Jedyne czego pragniesz, to kupno malutkiej bułeczki, po którą chodzisz codziennie, o 6.00 rano, odkąd skończyłeś 7 lat. Podchodzisz do lady ponad siedmiotysięczny raz, ale i tak zostaniesz zapytany mlaskającym głosem:
- Co podać?
- Poproszę bułkę - mówisz to bardzo entuzjastycznie, mimo że wypowiadałeś to zdanie przez 20 lat.
Dostajesz, płacisz, wychodzisz - i tak w kółko, codziennie.
Wracając do domu, tak właściwie nic ciekawego się nie dzieje, żaden inny dziwak, nie przychodzi tak wcześnie po kawałek pieczywa. Znów otwierasz drzwi, ale tym razem do swojego mieszkania. Siadasz na pomarańczowym krześle i rozwiązujesz worek chowający twoją poranną zdobycz. W powietrzu zaczyna unosić się woń piękniejsza, niźli najdroższe perfumy,
a ty z uśmiechem na twarzy, delikatnie łapiesz za bułkę.
Konsumowanie, samo w sobie nie jest zbytnio interesujące. Zawsze towarzyszy ci zadowolenie, ze swojego zakupy. Teoretycznie, powinno ci już to sprawiać uczucie monotonii, rutyny, ale dla ciebie zawsze będzie to coś niepowtarzalnego. Dalszy dzień kompletnie nie ma znaczenia, bo już zjadłeś swój nadzwyczajny posiłek.
A więc między godziną 7, a 22 - możemy po prostu powiedzieć, że żyjesz.
Następnego dnia, z niesamowitą euforią wstajesz, ubierasz buty i biegniesz po bułkę, do śmierdzącego samogonem monopolowego.
- Co podać?
- Poproszę bułkę - odpowiadasz, wciąż bez mniejszego, niż wczoraj zapału.
- Nie ma - słowa te tak bardzo cię dotknęły, że nie byłeś nawet w stanie wyrazić swojego zdziwienia, rozczarowania.. bólu. Przecież była. Zawsze.. przez 240 miesięcy, znajdowała się na szklanej półce obok kasy. A dziś.. jej nie ma?
- Nasz sklep zrezygnował ze sprzedawania pieczywa, przepraszamy - ale to "przepraszam", wcale cię nie zadowoliło, prawda?
I nikt, nie rozumiał dlaczego płakałeś. Dlaczego nie poszedłeś do innego sklepu. Dlaczego kawałek suchej bułki sprawiał, że egzystowałeś. Ale ty nie mogłeś pogodzić się z faktem, że wczorajsza bułka, była twoją ostatnią...
- Poproszę bułkę - mówisz to bardzo entuzjastycznie, mimo że wypowiadałeś to zdanie przez 20 lat.
Dostajesz, płacisz, wychodzisz - i tak w kółko, codziennie.
Wracając do domu, tak właściwie nic ciekawego się nie dzieje, żaden inny dziwak, nie przychodzi tak wcześnie po kawałek pieczywa. Znów otwierasz drzwi, ale tym razem do swojego mieszkania. Siadasz na pomarańczowym krześle i rozwiązujesz worek chowający twoją poranną zdobycz. W powietrzu zaczyna unosić się woń piękniejsza, niźli najdroższe perfumy,
a ty z uśmiechem na twarzy, delikatnie łapiesz za bułkę.
Konsumowanie, samo w sobie nie jest zbytnio interesujące. Zawsze towarzyszy ci zadowolenie, ze swojego zakupy. Teoretycznie, powinno ci już to sprawiać uczucie monotonii, rutyny, ale dla ciebie zawsze będzie to coś niepowtarzalnego. Dalszy dzień kompletnie nie ma znaczenia, bo już zjadłeś swój nadzwyczajny posiłek.
A więc między godziną 7, a 22 - możemy po prostu powiedzieć, że żyjesz.
Następnego dnia, z niesamowitą euforią wstajesz, ubierasz buty i biegniesz po bułkę, do śmierdzącego samogonem monopolowego.
- Co podać?
- Poproszę bułkę - odpowiadasz, wciąż bez mniejszego, niż wczoraj zapału.
- Nie ma - słowa te tak bardzo cię dotknęły, że nie byłeś nawet w stanie wyrazić swojego zdziwienia, rozczarowania.. bólu. Przecież była. Zawsze.. przez 240 miesięcy, znajdowała się na szklanej półce obok kasy. A dziś.. jej nie ma?
- Nasz sklep zrezygnował ze sprzedawania pieczywa, przepraszamy - ale to "przepraszam", wcale cię nie zadowoliło, prawda?
I nikt, nie rozumiał dlaczego płakałeś. Dlaczego nie poszedłeś do innego sklepu. Dlaczego kawałek suchej bułki sprawiał, że egzystowałeś. Ale ty nie mogłeś pogodzić się z faktem, że wczorajsza bułka, była twoją ostatnią...